Po co nam te Święta?

17-12-2014

Ani się obejrzałam, a Boże Narodzenie znowu tuż tuż. Wydawałoby się, że dopiero rozebrałam choinkę, a już trzeba ubierać nową. W codziennym zapracowaniu przegapiłam nawet moment, kiedy z półek sklepowych zniknęły znicze i listopadowe chryzantemy, a w ich miejsce pojawiły się bombki, lampki i świąteczne ozdoby. Zwykłe, drobne zakupy w spożywczaku zamieniły się w stanie w kolejce, a półki ugięły się pod czekoladowymi Mikołajami różnej wielkości. Lista spraw do załatwienia zaczęła się wydłużać, a czas wprost przeciwnie – kurczyć. Rozpoczęło się gorączkowe myślenie o upominkach, które trzeba znaleźć, o tym u kogo Wigilia, a u kogo kolejne dni, kto upiecze makowiec, a kto przygotuje barszcz? Z każdym dniem karuzela nabiera tempa, aby swoje apogeum osiągnąć 24 grudnia.
Myśląc o tej corocznej sekwencji przypomniałam sobie obraz, który namalowałam już jakiś czas temu. Na pierwszy rzut oka nie ma kompletnie nic wspólnego z Bożym Narodzeniem. Ani śladu choinki czy bombki, nie ma śniegu (wręcz przeciwnie) ani gwiazdy, nie ma nawet anioła! Ale jest w nim coś, co kojarzy mi się nieodłącznie szczególnie z Wigilią. Tego dnia przychodzi moment kiedy wszystko już wreszcie gotowe. Dom jest pełen zapachów, tu się coś dopieka, tam się dogotowuje, choinka uroczyście oświetlona. Pozostaje jedynie nakryć do stołu. To szczególna chwila, która co roku mnie wzrusza i niesie wiele wspomnień. Otwieram kredens i wyjmuję biały obrus. Taki specjalny, dość stary, czekający cały rok na to popołudnie. Wielokrotnie prany i prasowany nie stracił swojej bieli. Przypomina mi obrusy z dzieciństwa. Zawsze uwielbiałam nieskazitelną, chrzęszczącą krochmalem biel obrusu babci, obrusu pachnącego wiatrem, na którym się suszył, aby potem „powyciągany” na wszystkie strony powędrować do magla.
Rozkładam go na stole, a jego biel przykrywa całą bieganinę i chaos ostatnich dni. To tak jakby mówił do mnie: jestem tu i razem zaczynamy nowy rozdział, kolejny rok. Dotykając go wspominam dawne Wigilie i twarze tych, których już ze mną nie ma. Cieszę się myśląc o tych, którzy znowu razem siądą do stołu. Te myśli i wspomnienia są uroczyste i odświętne jak ten obrus, z wielką dbałością prany, suszony na wietrze i starannie chowany, aby czekał na kolejną Wigilię. Tak sobie myślę, że właśnie po to są nam potrzebne te Święta. Dają nam szansę, aby się na moment zatrzymać, zachwycić tą bielą, która co roku niesie obietnicę dobrego czasu spędzonego z bliskimi.