Marzenia z mariny

05-10-2014

Październikowe słońce rozgrzewało dzisiaj marinę. Już od rana zapełniła się masztami. Białe, zwinne łodzie zajęły miejsca przy drewnianych pomostach. Prawdziwie letnia, wakacyjna atmosfera. Jedynie nieco dłuższe cienie i chłód poranka przypominały o jesieni.

Wpatrzona w oświetloną słońcem gdańską marinę postanowiłam Wam dzisiaj opowiedzieć historię tego obrazu, który namalowałam już jakiś czas temu.

Ta dziewczyna przychodziła na Zielony Most przez całe lato. Dość ładna, trochę puszysta, ubrana w czerwoną sukienkę, w dużym słomkowym kapeluszu. Przychodziła rano, kiedy słońce oświetlało jeszcze lewy, niedostępny i zarośnięty brzeg. Marina pogrążona w cieniu, drzemała w rytmie kołyszących się masztów. Zmęczeni wieczornymi atrakcjami żeglarze powoli wynurzali się z kokpitów i z płóciennymi torbami, powolnym krokiem kierowali się do pobliskiej piekarni. Na pokładach zaczynały się pojawiać kolorowe ręczniki, ktoś włączał radio.
Dziewczyna w czerwonej sukience stała na moście bez ruchu. Dość długo, zawsze w tym samym miejscu, przyglądała się białym, lśniącym łodziom. Te łodzie były różne. Małe łódki, jak łupinki kołyszące się energiczne z głośnym pluskiem, duże, majestatyczne jachty oflagowane kolorowymi proporcami i te najbardziej okazałe, wielkie łodzie motorowe. One najmocniej przykuwały uwagę. W ciągu dnia tłumy turystów spacerowały wzdłuż nabrzeża komentując ich elegancką linię. Rodziny robiły sobie zdjęcia na ich tle. Zdarzały się też pary młode biegnące z fotografem, aby zdążyć uwiecznić swoje marzenia zanim te najpiękniejsze odpłyną.
Pewnego dnia, gdy łodzie opuszczały marinę unosząc na pokładzie pięknie upozowane, roześmiane kobiety i opalonych, przystojnych mężczyzn w sile wieku, dziewczyny z Zielonego Mostu już nie było. Myślałam, że zobaczę ją nazajutrz. Miałam wielką ochotę podejść do niej i zapytać, czego tak wypatruje. Ale nigdy się nie odważyłam. I nigdy już jej nie spotkałam. Został tylko obraz. Mój i jej.
Odwrócona plecami nadal skrywa swój sekret…